środa, 4 września 2019

W końcu schudłam :)

Przed chwilą sprawdzałam i okazało się, że wstawiłam tutaj pierwszego posta w 2013 roku...
6 lat temu. Miałam wtedy 15 lat. 

Przez ten czas tak wiele się zmieniło. Usiadłam teraz i zamierzam sama jakoś ogarnąć swoje życie, bo od pewnego czasu wszystko dzieje się tak szybko, a ja tak jakby zostaje  trochę obok.
W kolejnych dniach dodam kolejne posty. Poukładam sobie jakoś w głowie, a może niektórym to da do myślenia.



Najpierw zacznę od "problemu", który jest ze mną chyba od zawsze - a mianowicie moje odżywianie i aktywność fizyczna, pojawi się też wpis o przeprowadzce, chłopaku, studiach, pracy - czy o wszystkim co sprawiło, że dorosłam.

 Od zawsze uważałam siebie za osobę nie szczupłą ani nie grubą. 
Odkąd pamiętam ważyłam 70kg (w tym czasie zaczęłam prowadzić bloga) przy wzroście 173 - przestałam rosnąć już w gimnazjum. W liceum waga ta wzrosła i był moment, że pokazywała 75kg. Byłam przerażona.


W sumie od zawsze byłam na "dietach", które następnie kończyły się tygodniem obżarstwa. I tak w kółko. Jeśli wydaje Wam się to znajome to tym bardziej przeczytajcie tego posta :)

Ogólnie rzecz biorąc zamiast chudnąć cały czas tyłam mimo, że w mojej głowie cały czas miałam tylko jedna myśl - dieta. 

Taka sinusoida trwała przez całe gimnazjum, w liceum mam wrażenie, ze to się nasiliło.



Miałam taki czas, że głodziłam się przez tygodnie do tego stopnia, że faktycznie schudłam, ale mój dzień wyglądał tak, że szłam do szkoły bez śniadania. W szkole jadłam np. banana wracałam do domu jadłam małą porcję obiadu lub w ogóle go nie jadłam i szłam spać głodna.
Pamiętam, że to była moja taka najbardziej restrykcyjna próba schudnięcia - robiłyśmy tak razem z przyjaciółką. Otrząsnęłam się dopiero, kiedy J. zemdlała w autobusie przez te nasze głodówki.

Ale to "otrząśnięcie" polegało na tym ze przez kolejne dni jadłam niebotyczne ilości jedzenia i przytyłam do większej wagi niż ta sprzed odchudzania..


A poźniej wróciłam do głodówki.

W III klasie liceum, po maturach, zaczęłam spotykać się z moim obecnym chłopakiem. 

Wychodziliśmy wieczorami na miasto, siedzieliśmy tam do późna, A. zawsze coś jadł a ja siedziałam ze szklanką wody, po czym gdy odwoził mnie do domu rzucałam sie na jedzenie w lodówce i rano budziłam się z jeszcze większym obrzydzeniem do siebie. To był mój pierwszy prawdziwy chłopak  i jeszcze bardziej miałam pragnienie żeby schudnąć.

Całe wakacje przed studiami moje odżywianie wyglądało tak samo.

Nadszedł wrzesień, studia i przeprowadzka. Byłam już kilka miesięcy z A. i zaczęłam się przed nim coraz bardziej otwierać z moimi problemami - także z problemem jedzenia. A. miał i nadal ma świetną figurę, mimo, że je normalnie i nie zawsze zdrowo. Wtedy zaczęło mi coś w głowie nie pasować. Poprosiłam mojego chłopaka, żeby mnie "pilnował z jedzeniem". Chciałam, żeby zwracał uwagę na to moje niejedzenie. Moim postanowieniem było jedzenie to na co mam ochotę i kiedy mam ochotę bez objadania się.

Od tamtej pory aż do teraz pożegnałam się ze wcześniej wspomnianą sinusoidą. 

Zaznaczam, że od początku tej drogi zaczynając od walki z głodówką nie wchodziłam na wagę. Miałam już jej dość po tylu latach codziennego ważenia.

Gdy już uświadomiłam sobie, udało mi się przezwyciężyć ten problem wypisałam sobie na kartce w punktach co robię źle odnośnie mojego odżywiania.


Na pierwszy rzut poszły słodycze - mój najsłabszy punt. Cieszyłam się, że A. nie lubi słodyczy i że mieszkam sama, dzięki czemu nie kusiły mnie kiedy uczyłam się i siedziałam w mieszkaniu. 
W tym czasie moim postanowieniem było to, żeby nie jeść słodyczy KOMPLETNIE jednocześnie trzymając się poprzedniego postanowienia. Na fast-foody pozwalałam sobie tym bardziej, że pracowałam w pizzerii. 

Gdy brała mnie ochota na coś słodkiego robiłam sobie herbatę albo kawę. 


Gdy po kilku miesiącach zauważyłam, że problem słodyczy przestał mnie dotyczyć (gdzie wcześniej mogłam jeść je na śniadanie, obiad i kolacje w ogromnych ilościach) postanowiłam wprowadzić kolejną "małą" zmianę. 

Było to picie tylko i wyłącznie wody. Nawet na weselach "kieliszki" popijałam wodą.

Następnie ograniczyłam fast- foody i jak już je jadłam to tylko do 18:00.

Kolejna zmiana - do każdego obiadu warzywa.

Poźniej jeszcze zaczęłam zwracać uwagę na ilość białka w pożywieniu.

W grę zaczęły wchodzić takie szczególiki, ale już w tym momencie czułam, że jest dobrze. Zważyłam się i okazało się, że schudłam 5kg. Mimo, że stało się to w kilka miesięcy i tak jestem z siebie bardzo dumna, bo te kilogramy nie powróciły. Do mojej wymarzonej wagi, której nie widziałam od podstawówki ( :D ) zostało mi jeszcze 5kg.
 Chcę je zrzucić zdrowo i równie wolno - z głową! O tym w innym poście ;)


Na ten czas jedyną rzeczą, którą chciałabym poprawić jest aktywność fizyczna.

Więc naprawdę da się schudnąć i żyć normalnie. :) Nie od razu Rzym zbudowano i podobnie jest z odchudzaniem. Małymi kroczkami.
Nie wymyślajmy ani z jakimiś skomplikowanymi posiłkami ani ćwiczeniami.Prościej czasami znaczy lepiej- przynajmniej na 
początku! :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad. Z przyjemnością czytam wszystkie komentarze :)